Pokazywanie postów oznaczonych etykietą ztm. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą ztm. Pokaż wszystkie posty

środa, 25 lutego 2015

Odcinek 14: nie kłóćcie się w autach, czyli rzecz o drogowych palantach

Zwykły poniedziałkowy wieczór w dużym mieście. Jadę sobie warszawskim autobusem linii 180, z nosem przyklejonym do szyby (metaforycznie, bo w praktyce nie odważam się na tak bliski kontakt z żadnym pojazdem komunikacji miejskiej). Jest to podróż długa i nużąca (mogłabym ją przyspieszyć przesiadając się kilkakrotnie, ale jak już po 25 minutach marznięcia na przystanku udało mi się zająć miejsce siedzące w cieplutkim autobusie to nie bardzo widzi mi się ryzykować zmianę tego stanu rzeczy), więc umilam ją sobie kontemplacją tego, co dzieje się za szybą. A najciekawiej oczywiście jest w korku. Można wtedy na spokojnie poobserwować ludzi z sąsiednich autobusów albo z powoli sunących obok aut. 

Taksówkarz ledwie wyrzucił jednego papierosa przez okno, już odpala następnego i siedzi zirytowany w kłębach dymu, nerwowo uderzając palcami o kierownicę. Pan Korposzczur rozluźnia krawat i wierci się niespokojnie na przetartym siedzeniu swojego służbowego auta, jednocześnie walcząc z systemem głośnomówiącym albo z kimś kto znajduje się na linii. Młoda (jak na dzisiejsze standardy) matka usiłuje zmienić pas i w tym samym czasie próbuje okiełznać swoje pierwsze, jedyne i prawdopodobnie ostatnie dziecko, bo przecież już czterdziestka na karku, a obiecywała sobie, że przed trzydziestką będzie miała trójkę. 
I wreszcie są też oni, typowa parka powoli zbliżająca się do trzydziestki, zamknięci o chwilę za długo na tak małej przestrzeni, duszą się i syczą na siebie jak dwa koty. A porównanie do zwierzaków nie jest tutaj przypadkowe, gdyż dziewczyna od stóp do głów ma na sobie różne zwierzęce motywy. Ona trzyma ręce kurczowo zaciśnięte na piersiach, głowę wykręciła tak bardzo w prawą stronę, że jutro na pewno nie będzie mogła poruszać szyją. Od czasu do czasu kieruje się tylko jego stronę, wycedza przez zęby jak bardzo zniszczył jej już (do wyboru) życie/wieczór/wakacje/tydzień/urodziny/imieniny/owulację, po czym z powrotem odwraca się od niego, jakby patrzenie w jego kierunku przyprawiało ją o mdłości. On nie pozostaje jej dłużny; agresywnie uderza to w kierownicę, to w deskę rozdzielczą, pluje w jej stronę jadem, chwyta się za głowę i oddycha ciężko. Najchętniej by nią potrząsnął albo kazał jej wysiąść.

A jak się nie umiesz zachować
to chociaż przyklej sobie coś takiego na szybę,
żeby ostrzec innych. 
Nie mam pojęcia o co się pokłócili. Czy on znowu jej nie posłuchał, pojechał po swojemu i przez to utknęli w głupim korku? Czy ona znowu przejrzała jego wiadomości, chociaż sama sobie obiecała więcej tego nie robić, a teraz nie może znieść myśli, że on znowu rozmawiał ze swoją byłą? A może ona uważa go za nieudacznika, on ją za histeryczkę i właściwie od roku łączy ich tylko wspólne mieszkanie, pies albo kredyt? A jakie to ma znaczenie? No właśnie nie ma. To znaczy, powód nie ma znaczenia, ale już skutki mogłyby mieć Nie mam na myśli tego, czy po powrocie do domu on się spakował i pojechał pomieszkać u kumpla albo czy seks na zgodę wystarczył i zjedli razem dobrą kolację. Problem w tym, że gdy samochody wreszcie ruszyły, on był już tak zdenerwowany, że w przeciągu kilkunastu sekund zdążył niemalże wjechać w samochód przed sobą, a następnie, przy zmianie pasa, zajechał drogę innemu, też cudem unikając wypadku. Powiecie: "to nic takiego, zdarza się", ale nie wiadomo jak mogła albo jak skończyła się (tfu,tfu) ich podróż. 

Tak już jest, że prowadzenie samochodu i dzielenie drogi z innymi jej użytkownikami bywa stresujące i uciążliwe. Najspokojniejsi z ludzi potrafią stracić nad sobą kontrolę i rzucać kurwami na lewo i prawo. Odkąd popularne stały się samochodowe kamerki, w Internecie aż roi się od filmików, w których kierowcy posuwają się nawet do rękoczynów. Całe szczęście j e s z c z e do siebie nie strzelamy, ale to powinno dać nam do myślenia, że warto nauczyć się wreszcie panować nad emocjami. Na drodze pełno jest niebezpieczeństw, pułapek i innych idiotów, więc nie dokładajmy sobie więcej i nie stwarzajmy dodatkowych zagrożeń.

A jeśli nie chciało Ci się przebrnąć przez cały ten tekst to zapamiętaj tylko te słowa:
Nie kłóć się w aucie, palancie. 
Bo w najlepszym wypadku ktoś wyśmieje Cię na swoim blogu. A w najgorszym... Z resztą sam powinieneś już wiedzieć.                                        

sobota, 24 stycznia 2015

8: Życie z muzyką w tle, czyli Soundtrack vol.1

Przekornie zacznę od podsumowania tego co jeszcze nienapisane, a napisane będzie za chwilę. Morał z tego wszystkiego jest taki, że ludzie kłamią, a przynajmniej bardzo często się mylą. Dlatego warto słuchać przede wszystkim siebie... i dobrej muzyki. Bo muzyka nie oszukuje i rzadko się myli.

Czy można żyć bez muzyki? Jasne, że można. Właściwie z pragmatycznego punktu widzenia nie jest ona nikomu do niczego potrzebna. Przecież pierwszą rzeczą, którą robisz po przebudzeniu nie musi być włączenie radia. Zamiast tego możesz otworzyć okno i posłuchać, co dzieje się na Twojej ulicy tego mglistego poranka. W autobusie nie musisz zakładać słuchawek na uszy i odcinać się od całego świata. W zamian możesz posłuchać o czym rozmawiają ludzie dookoła, czym żyje Twoje miasto.
- K***a, musi się pani tak pchać?
- Jak się nie podoba to może trzeba jeździć samochodem.
 - Ja p******ę, może ciszej trochę?
AHA. No właśnie, tak. Lepiej to zostawmy zanim zrobi się jeszcze nieprzyjemniej.
Ale nie dajcie się zmylić: to nie jest tekst o zaletach słuchania muzyki w komunikacji miejskiej albo w ramach pobudki i porannej gimnastyki umysłowej (chociaż śpiewanie sobie o siódmej rano naprawdę pomaga mi dojść do siebie; może niekoniecznie sąsiadom). Historia, którą chcę Wam opowiedzieć będzie, o ile w międzyczasie nie zboczę z tematu, o kochaniu. A każda dobra historia czy film powinny mieć też odpowiedni soundtrack. Życie generalnie powinno mieć soundtrack. Moje ma, a Twoje?

Wiecie czego nie znoszę? Dobrych rad oraz dobrych wróżek. Nie, nie jestem Zosią Samosią, co to wszystko sama lepiej wie, wszystko sama zrobić chce; bardzo cenię sobie ludzi, którzy potrafią wejść w moją skórę, postawić się w mojej sytuacji i doradzić naprawdę z głębi serca. Niestety, jest ich stosunkowo niewielu w porównaniu z tymi, którzy niemal wyskakują Ci z lodówki, rzucając w Ciebie nędznymi frazesami, a następnie (w zależności od nastroju) wróżą Ci długie i szczęśliwe życie albo marny koniec, bo przecież tyle już przeżyli i wiedzą jak jest. Ale ich pojęcie o rzeczywistości i skuteczność porad można bardzo łatwo sprawdzić, dajmy na to, w przypadku związków.
- Jak tam Ci się układa z Sympatycznym?
- Rewelacyjnie, świetnie się dogadujemy, w ogóle się nie kłócimy!
- Oj, to naciesz się tym. Wiesz, nam też się tak super układało, ale to tak tylko pierwsze pół roku wygląda, więc naciesz się na zapas.
Minęło pół roku. I kolejne. I właśnie mija jeszcze jedno. Nacieszam się dalej, całkiem spory mam już ten zapas.
Nagle równolegle dzieje się kilka rzeczy. Jakieś masowe rozstania, zdrady i inne przykrości wśród naszych znajomych. Niby nie moja rzecz, ale jakoś tak mi przykro i czuję się rozczarowana ludźmi. Obiecuję sobie, że sama siebie nigdy tak nie rozczaruję, no bo mogę mówić przecież tylko w swoim imieniu. Może to naiwne, ale nie umiem wyobrazić sobie, po jaką cholerę zdradzać osobę, którą się kocha. A jeśli się nie kocha, po jaką cholerę być razem? Na tych rozmyślaniach przyłapuje mnie taka oto piosenka:
I met your friends, they were lying about falling in love
Wymowne, nieprawdaż? A jako że dzisiejszy odcinek najwidoczniej sponsorują Angus&Julia Stone to nie może zabraknąć jeszcze jednej piosenki, na którą jak już ostatnio wpadłam, w stanie ogromnego uniesienia uczuciowego, w poprzedni weekend, który tak miło spędziłam z Sympatycznym z Nałogami, tak już nie mogę się jej pozbyć z głowy i serducha.
Don't take my word for it, just look at me to know that I love you
Właśnie, słowa, słowa, słowa. Są miłe, są potrzebne, ale nie dają żadnej gwarancji. Żadne słowo, żaden papier. Tak jak mówiłam, ludzie czasami kłamią, a czasami się mylą. Nie słuchaj ludzi, słuchaj siebie. I muzyki. 

[ w tytule vol.1, bo mam nadzieję, że muzyka jeszcze nie raz będzie pretekstem do moich wywodów; życie toczy się dalej i warto zadbać, żeby miało dobry soundtrack] 

środa, 26 listopada 2014

Rozdział 1, w którym niewiele się wyjaśnia, a wiele się obiecuje

Zabieram się do tego całego pisania jak do jeża. Ale o jeżach, innych sympatycznych stworzonkach oraz instynkcie macierzyńskim to może następnym razem...
*
Na początku była nuda, a świetnym środkiem na jej zwalczenie okazał się Internet. Potem pojawiła się fascynacja ludźmi Internetu: Jak oni pięknie piszą! Jacy oni zabawni! Ile w tym życiowej prawdy! Ile magii i sztuki! A po kilku miesiącach śledzenia różnych wytworów internetowej działalności człowieka w mojej głowie zakiełkowała myśl: Skoro w Internecie może każdy... to czemu nie ja? 
Nie wiem czy jest czym się dzielić, czy mam coś do zaoferowania i czy wzbogacę czymś ten blogowy półświatek. Nie wiem, bo niestety od dziecka choruję na tę przykrą przypadłość, że nie potrafię być z siebie w pełni zadowolona. I jestem leniwa. Pocieszam się, że część ludzi tak po prostu ma. I będę pisać. Bo mogę. No i chcę.

To nie tak, że latami broniłam się przed ekspansywną siłą blogosfery (i youtube'a, bo nie ukrywam, że i tam regularnie zaglądam jako anonimowy widz), a teraz pozazdrościłam sławy i hajsu z reklam. Przygód z blogami było w moim życiu wiele...
Zaczęło się jakąś dekadę temu od smutnego pamiętnika nastolatki (tak, naiwnie wierzyłam, że kogokolwiek w sieci obchodzą akurat moje problemy z cerą); później było kilka podejść do blogów literackich oraz fan fiction (bardzo niekonsekwentnych gatunkowo, zależnie od tego czy czytałam akurat Harry'ego Pottera czy polską literaturę młodzieżową lat 70.); zaliczyłam nawet marną próbę blogowego dziennikarstwa muzycznego (po czym został mi tylko enigmatyczny mail: rock_przemija, do którego od roku nie mogę przypomnieć sobie hasła); był też jeden blog o tematyce wielce dowolnej, jedyny z którego byłam nawet zadowolona i ze dwa razy polecona na onecie (tak, fejm się zgadzał). Wychodzi na to, że jak już wracać do pisania to chyba najlepiej w tę stronę. I zobaczymy jak to się skończy.
*
I tak to właśnie wygląda, drodzy państwo. Mniej więcej stąd jestem, ale dokąd zmierzam? To okaże się w najbliższych odcinkach. Będzie o życiu, związkach, komunikacji miejskiej i pogodzie. O niskich dziewczynach, dużych tyłkach i niezdrowym jedzeniu. Może razem odnajdziemy odpowiedź na pytanie jak żyć źle i na dodatek się z tego cieszyć?