Z portalami społecznościowymi (zwłaszcza tymi, których pierwotnym celem jest tworzenie swojej własnej kolekcji znajomych) jest trochę jak z szufladą, do której odruchowo wrzucasz wszystko, bo jest najbardziej pod ręką. W tejże szufladzie trzymasz świadectwo z szóstej klasy, ulotkę, którą rano ktoś wcisnął Ci przy wejściu do metra i opaskę z Open'era 2013. Z kolei w tej wirtualnej szufladzie wśród fejsbukowych znajomych znaleźli się koleżanka z podstawówki, przypadkowy chłopak poznany na imprezie i Twoje dwie najlepsze przyjaciółki. W ten właśnie sposób, kroczek po kroczku, dorzucasz do swojej szuflady coraz to nowe przedmioty i osoby. W pewnym momencie szuflada przestaje się domykać, a z wnętrza zaczyna wydobywać się jakiś podejrzanie przykry zapach. Tak już z szufladami bywa, że raz na jakiś czas należy przeprowadzać w nich inwentaryzację.
Osobiście potrzebę odgruzowania listy swoich znajomych odczuwam mniej więcej raz w roku. Czasami rzadziej, czasami częściej. Jest to zależne od wielu czynników - począwszy od tego, czy aktualny stan fejsbukowego licznika zaczyna mnie już niepokoić, a skończywszy na tym, czy akurat ktoś wyjątkowo zalazł mi za skórę i nie mam ochoty słyszeć więcej o jego istnieniu (choć to nieco dziecinne, bądź co bądź).
Chcesz wiedzieć kto znajdzie się na moim celowniku przy okazji kolejnej fejsbukowej czystki? Proszę bardzo, czytaj dalej. I nie mów, że nie ostrzegałam.
Chwila grozy i ulotnej satysfakcji. |
Bo zawsze (przez całą podstawówkę/gimnazjum/liceum/studia: zaznacz poprawną odpowiedź) coś bardzo uwierało Cię między pośladkami. Nie wnikam czy były to fikuśne stringi, czopki czy zwykły podły charakter. A może po prostu były to klasyczne muchy w nosie? Nieistotne. Jak tylko przestaniemy widywać się na co dzień, z nieukrywaną przyjemnością wcisnę ten magiczny przycisk i raz na zawsze pozbędę się wspomnienia o Tobie. Nie lubię Cię, pewnie ze wzajemnością, więc nie ma po co udawać, że jest inaczej. Życzę Ci jak najlepiej, ale idź obnosić się swoim kijem w dupie gdzie indziej.
Bo prowadzisz nieustającą akcję propagandowo-ideologiczną na swojej fejsbukowej tablicy lub (co gorsza) zasypujesz innych ludzi prywatnymi wiadomościami o wysoce nieneutralnej i niepożądanej treści. Jeśli powiedziałam raz, że nie, nie chcę porozmawiać o Bogu to możesz uznać, że taki stan rzeczy będzie utrzymywał się co najmniej do 2070 roku włącznie. Nie zostanę korwinistką ani działaczką SLD. Nie zapiszę się do ruchu antyaborcyjnego i nie pojadę z Tobą przywiązywać się do drzew w Dolinie Rospudy. Jeśli w mojej skali uciążliwości jesteś gdzieś mniej więcej w połowie, prawdopodobnie zablokuję tylko powiadomienia od Ciebie. Jeśli wyżej... Sam rozumiesz, idź sobie agitować gdzie indziej.
Bo nigdy nie zamieniliśmy słowa i właściwie nie za bardzo wiem, skąd wziąłeś się w gronie moich znajomych. Czy nasza wirtualna więź to wynik zaćmienia słońca, awarii systemu czy nieopatrznego kliknięcia?
Bo wprawdzie chodziłyśmy kiedyś do jednej szkoły, nawet pamiętam kod do Twojej klatki i imię Twojej babci, ale już siedemnasty raz w tym kwartale nie odpowiedziałaś na cześć i generalnie dobrze wychodzi nam udawanie, że się nie znamy. Chodźmy na całość, na fejsbuku niech też nas już nic nie łączy.
Bo miałam zły dzień i po prostu musiałam. Jakkolwiek żałośnie to nie brzmi. Po prostu padło na Ciebie, mam nadzieję, że nie będziesz tęsknić. Zawsze możesz spróbować zaprosić mnie jeszcze raz, a nuż trafisz na lepszy moment!
A wiesz dlaczego Cię NIE usunę?
Bo co raz częściej nie pamiętam nazwisk starych znajomych, nie mówiąc już o twarzach, więc jeszcze nie raz fejsbukowe powiązania pomogą odświeżyć mi pamięć.
Bo wygląda na to, że znajomość z Tobą może mi się jeszcze na coś w życiu przydać i wyrwać z niejednej opresji.
Bo jestem wstrętną wścibską Kluchą i lubię podglądać ludzi. Nawet tych, których nie lubię.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz