Wyniki tejże inspekcji są porażające.
Krzesło mi się ugięło pod sukienkami: sztuk 23 |
Jednakże... Doszłam do wniosku, że skoro mnie szokuje zasobność mojej własnej garderoby, to znaczy, że coś z tym nadmiarem i galopującym konsumpcjonizmem jest na rzeczy.
Ale wiecie co jest w tym wszystkim najgorsze? Szczerze chciałam odłożyć to, co naprawdę już mi niepotrzebne, ładnie poskładać i oddać komuś innemu, komu może by się przydało. Chciałam pozbyć się tego, co tylko się marnuje i zajmuje miejsce w szafie, podczas gdy mogłoby śmiało wychodzić sobie z domu na kimś innym. Jednak jak zwykle okazało się, że nie potrafię rozstać się praktycznie z żadną rzeczą. Odezwała się we mnie natura zbieracza. Obudził się sentymentalizm* oraz amożejeszczekiedyśsięprzyda-izm**.
*- Kurczę, to moja ulubiona sukienka, nosiłam ją całe liceum. Wprawdzie już nigdy nie będę miała takiej talii,właściwie od trzech lat suwak się nie dopina, a na sylwestrze 2012 ktoś wypalił mi w niej dziurę papierosem...Ale przecież jej nie wyrzucę!!!
**- W sumie dawno tego nie nosiłam... Właściwie nigdy nie miałam tego na sobie, chociaż wydałam na to równowartość dwudziestu kebabów. A potem zjadłam te dwadzieścia kebabów i mam na brzuchu trzy opony od Stara. Ale gdybym tak kupiła do tej koszuli fajne dżinsy z wysokim stanem...
I tak właśnie zamiast pozbywać się starych rzeczy często dokupuję nowe, łudząc się, że w jakiś sposób nowa rzecz nadrobi niedociągnięcia starej. Niestety, to nie działa, praktycznie n i g d y. W ten sposób nakręca się tylko błędne koło zbieractwa. Nazwijcie mnie chomikiem, nazwijcie kolekcjonerem, nazwijcie jak chcecie.
Zawsze jak robię porządki w szafie to nie mogę się powstrzymać. Wieszakowa tęcza: ocieplanie wizerunku zakurzonej garderoby w zakurzonej kawalerce. |
Stąd też wnioskuję (bo to dość wygodne), że gromadzenie rzeczy i swego rodzaju zbieractwo, to cechy całkiem ludzkie i dość bezpieczne. Jak to mówią: od przybytku głowa nie boli, a ja od siebie dodam tylko,że jak się nad swoim przybytkiem nie do końca panuje to łatwo wyhodować sobie alergię na kurz i może głowa nie boli, ale za to dużo się kicha. Ale to podobno nie zagraża zdrowiu, ani życiu.
W związku z tym ogłaszam, że tego przyzwyczajenia (czy też natręctwa) raczej się nie pozbędę i pewnie za jakiś czas, jak będę miała na to parę groszy, znowu nakupię trochę mniej lub bardziej niepotrzebnych fatałaszków, ale za to każdy kto przeczyta ten wpis ma od dziś prawo pieprznąć mnie w łeb zawsze, gdy powiem, że nie mam co na siebie włożyć.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz