No i doigraliśmy się. Wszyscy. Wszyscy bez wyjątku. Amerykańscy badacze zajęli się wreszcie i nami. I pewnie jeszcze są z siebie bardzo dumni, że odkryli coś, co odmieni życie milionów. Nie odmieni. Wszyscy oglądamy seriale; robimy to na różne sposoby i z różną częstotliwością. To tak jak z jedzeniem czekolady. Niektórzy potrafią zadowolić się trzema kostkami. Inni, nieważne ile razy obiecują sobie, że więcej tego nie zrobią, zjadają całą tabliczkę na raz. Albo i dwie. Więc jeśli jesteś tą drugą osobą i nie w smak Ci dawkowanie sobie przyjemności, prawdopodobnie nie obce Ci jest zjawisko binge-watchingu.
Siadasz przed komputerem, odpalasz serial, obiecujesz sobie, że to tylko jeden odcinek. Tak do obiadku, do herbatki, w nagrodę za cały dzień ciężkiej pracy, w ramach przerwy od nauki. Ale tylko jeden. No dobra, jeszcze jeden. Tylko do końca wątku/ do końca odcinka/ do końca sezonu. Znacie to? To jest model nieumyślny.
Drugi model to z kolei działanie z premedytacją. Objawia się tym, że specjalnie odkładasz w czasie podejście do serialu, tak długo, by ostatecznie móc wpaść w ciąg i obejrzeć wszystkie odcinki wszystkich sezonów od początku do końca, praktycznie za jednym podejściem.
Niestety, niezależnie od tego czy robisz to umyślnie czy nie, przysłowiowi amerykańscy naukowcy uprzejmie donoszą i ostrzegają - grozi Ci depresja i problemy z samokontrolą. Nie umniejszam wagi przeprowadzonych przez nich badań, ale tak jak do większości tego, co znajduję w Internecie albo co udowodnili owi naukowcy, podchodzę do tego dość sceptycznie. Zwłaszcza, że problemy z samokontrolą w przypadku intensywnego oglądania seriali wydają mi się bardziej przyczyną niż skutkiem. A depresja? Nie lekceważąc tego problemu i powagi tej choroby - ale kto nigdy nie poczuł smutku rozstając się z ulubionymi bohaterami, ten chyba nigdy nie zaznał prawdziwej rozkoszy obcowania ze sztuką.
Właściwie dziwię się, że na celowniku naukowców znalazły się akurat seriale, bo przecież po przeczytaniu każdej dobrej książki albo co gorsza, całej książkowej serii, człowiek też czuje się jakby kawałek po kawałku umierał. Ale nie mam żalu. Pewnie za binge-reading też się prędzej czy później zabiorą, właściwie trudno się dziwić. Wszystko w nadmiarze może zaszkodzić; grunt to nie tracić całkowicie kontaktu z rzeczywistością.
Ale zostańmy już dzisiaj przy serialach, o książkach jeszcze nie raz będziemy mieli okazję porozmawiać. I tak sobie pomyślałam, że szufladkowanie jest bardzo śmieszne (nie zawsze, ale dzisiaj mnie bawi), więc i seriale można podzielić na dwie kategorie.
Seriale dzielą się na takie, które wszyscy oglądają i bardo się tym chwalą oraz na te, które wszyscy oglądają, ale nikt się nie przyznaje. Pewnie gdzieś po środku pełno jest takich, które jedna część ludzi ogląda, a druga komentuje, ale pisanie o tych nie byłoby wystarczająco zabawne.
Zastanówmy się, co warto znać i śledzić, aby zabłysnąć w towarzystwie, nie dać się porzucić na obrzeżach konwersacji i nie zostawać w tyle? Wystarczy zapamiętać kilka tytułów, których znajomością na pewno zaimponujesz dalszym i bliższym przyjaciołom. House of Cards, Breaking Bad, Mad Men, True Detective, Gra o Tron... Sama czołówka Top 100 Seriali na Filmwebie! Jeśli nie wyrosłeś jeszcze z okresu dojrzewania, alternatywą dla Ciebie mogą być Skinsi albo American Horror Story. Jeżeli kręci Cię mrok i surrealizm, pamiętaj o Miasteczku Twin Peaks oraz Hannibalu. To absolutne podstawy jeśli na poważnie chcesz brać udział w serialowych dysputach, ale pamiętaj - znajomość mainstreamowych tytułów to jedno; raz na jakiś czas warto zaskoczyć znajomych subtelnym nawiązaniem do dalekowschodniego kina noir albo kongijskiej beletrystyki.
Druga grupa to seriale, które zna i ogląda k a ż d y bez wyjątku, ale tylko nieliczni i najdzielniejsi mają odwagę się do tego przyznać. Jednak nawet oni, jeśli już to robią. to przecież tylko i wyłącznie ironicznie. No bo kto z Twoich znajomych powie wprost i całkiem na serio, że od 15 lat, regularnie ogląda M jak Miłość, Na dobre i na złe, od 10 - Na Wspólnej, a od 5 lat Barwy Szczęścia? Żodyn. Ale i tak, dziwnym trafem, wszyscy wiedzą, że Małgosia Mostowiak dała się omotać jakiejś sekcie w USA, Ola Zimińska sypia ze swoim szefem, a Wiktoria Consalida wyszła za mąż.
Tak naprawdę nie ma znaczenia, które z tych seriali śledzisz z wypiekami na twarzy. Nie jest istotne czy bardziej nurtuje Cię jak potoczą się losy Waltera White'a czy Marka Mostowiaka. Możesz być fanem i jednego i drugiego i zupełnie nie musi się to wykluczać. Różnica polega bowiem głównie na funkcjach jakie te seriale mają spełniać. Wszystkie te tasiemce trwające po 2000 odcinków to stały element rzeczywistości (nie mnie oceniać czy to oznacza, że nędznej i szarej), bezpieczny punkt odniesienia, pewna tradycja, do której zasiadasz z rodziną codziennie od tylu lat, chociaż nie wiesz po co. Z kolei wszystkie wspomniane wcześniej zagraniczne (o właśnie, rzeczywiście same zagraniczne, wybaczcie) superprodukcje to jakiś wyskok w inną rzeczywistość, coś równie ekscytującego jak i nierealnego. Być może właśnie dlatego tylko te drugie nadają się do namiętnego binge-watchingu. Chyba, że słyszeliście o przypadkach wpadania w ciąg oglądania Na Wspólnej albo Klanu od pierwszego sezonu; jeśli tak to koniecznie dajcie znać, chcę poznać taką niesamowitą historię!
PS Aha, najlepszy na wszystko i tak jest Sherlock.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz