sobota, 24 stycznia 2015

8: Życie z muzyką w tle, czyli Soundtrack vol.1

Przekornie zacznę od podsumowania tego co jeszcze nienapisane, a napisane będzie za chwilę. Morał z tego wszystkiego jest taki, że ludzie kłamią, a przynajmniej bardzo często się mylą. Dlatego warto słuchać przede wszystkim siebie... i dobrej muzyki. Bo muzyka nie oszukuje i rzadko się myli.

Czy można żyć bez muzyki? Jasne, że można. Właściwie z pragmatycznego punktu widzenia nie jest ona nikomu do niczego potrzebna. Przecież pierwszą rzeczą, którą robisz po przebudzeniu nie musi być włączenie radia. Zamiast tego możesz otworzyć okno i posłuchać, co dzieje się na Twojej ulicy tego mglistego poranka. W autobusie nie musisz zakładać słuchawek na uszy i odcinać się od całego świata. W zamian możesz posłuchać o czym rozmawiają ludzie dookoła, czym żyje Twoje miasto.
- K***a, musi się pani tak pchać?
- Jak się nie podoba to może trzeba jeździć samochodem.
 - Ja p******ę, może ciszej trochę?
AHA. No właśnie, tak. Lepiej to zostawmy zanim zrobi się jeszcze nieprzyjemniej.
Ale nie dajcie się zmylić: to nie jest tekst o zaletach słuchania muzyki w komunikacji miejskiej albo w ramach pobudki i porannej gimnastyki umysłowej (chociaż śpiewanie sobie o siódmej rano naprawdę pomaga mi dojść do siebie; może niekoniecznie sąsiadom). Historia, którą chcę Wam opowiedzieć będzie, o ile w międzyczasie nie zboczę z tematu, o kochaniu. A każda dobra historia czy film powinny mieć też odpowiedni soundtrack. Życie generalnie powinno mieć soundtrack. Moje ma, a Twoje?

Wiecie czego nie znoszę? Dobrych rad oraz dobrych wróżek. Nie, nie jestem Zosią Samosią, co to wszystko sama lepiej wie, wszystko sama zrobić chce; bardzo cenię sobie ludzi, którzy potrafią wejść w moją skórę, postawić się w mojej sytuacji i doradzić naprawdę z głębi serca. Niestety, jest ich stosunkowo niewielu w porównaniu z tymi, którzy niemal wyskakują Ci z lodówki, rzucając w Ciebie nędznymi frazesami, a następnie (w zależności od nastroju) wróżą Ci długie i szczęśliwe życie albo marny koniec, bo przecież tyle już przeżyli i wiedzą jak jest. Ale ich pojęcie o rzeczywistości i skuteczność porad można bardzo łatwo sprawdzić, dajmy na to, w przypadku związków.
- Jak tam Ci się układa z Sympatycznym?
- Rewelacyjnie, świetnie się dogadujemy, w ogóle się nie kłócimy!
- Oj, to naciesz się tym. Wiesz, nam też się tak super układało, ale to tak tylko pierwsze pół roku wygląda, więc naciesz się na zapas.
Minęło pół roku. I kolejne. I właśnie mija jeszcze jedno. Nacieszam się dalej, całkiem spory mam już ten zapas.
Nagle równolegle dzieje się kilka rzeczy. Jakieś masowe rozstania, zdrady i inne przykrości wśród naszych znajomych. Niby nie moja rzecz, ale jakoś tak mi przykro i czuję się rozczarowana ludźmi. Obiecuję sobie, że sama siebie nigdy tak nie rozczaruję, no bo mogę mówić przecież tylko w swoim imieniu. Może to naiwne, ale nie umiem wyobrazić sobie, po jaką cholerę zdradzać osobę, którą się kocha. A jeśli się nie kocha, po jaką cholerę być razem? Na tych rozmyślaniach przyłapuje mnie taka oto piosenka:
I met your friends, they were lying about falling in love
Wymowne, nieprawdaż? A jako że dzisiejszy odcinek najwidoczniej sponsorują Angus&Julia Stone to nie może zabraknąć jeszcze jednej piosenki, na którą jak już ostatnio wpadłam, w stanie ogromnego uniesienia uczuciowego, w poprzedni weekend, który tak miło spędziłam z Sympatycznym z Nałogami, tak już nie mogę się jej pozbyć z głowy i serducha.
Don't take my word for it, just look at me to know that I love you
Właśnie, słowa, słowa, słowa. Są miłe, są potrzebne, ale nie dają żadnej gwarancji. Żadne słowo, żaden papier. Tak jak mówiłam, ludzie czasami kłamią, a czasami się mylą. Nie słuchaj ludzi, słuchaj siebie. I muzyki. 

[ w tytule vol.1, bo mam nadzieję, że muzyka jeszcze nie raz będzie pretekstem do moich wywodów; życie toczy się dalej i warto zadbać, żeby miało dobry soundtrack] 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz