środa, 30 września 2015

Rozdział 45: mężczyznom (nie) mojego życia

Choć dzisiejszy dzień występuje raczej pod nazwą Dnia Chłopaka, a  i tekst ten wypadałoby raczej zadedykować chłopakom czy wręcz chłopcom mojego życia, to jednak mężczyźni w tytule większe mają szanse na przyciągnięcie tu skromnego grona czytelników niż jakieś chłystki z dziewiczym wąsem.
Tak więc niech sobie ci mężczyźni w tytule zostaną, a o co tu się rozchodzi, opowiem Wam już za chwilę. 
Kochliwa byłam całe życie, nie powiem, że nie. Zazwyczaj nieszczęśliwie, a jakże. A zaczęło się już w przedszkolu, gdy w połowie lekcji angielskiego do sali wpadł chłopiec z młodszej (sic!) grupy, wcisnął mi do ręki pierścionek z zieloną (sic!) biedronką i wybiegł. I tyle go widziałam. 

Potem był kolega z podstawówki, który odmówił mi buziaka w policzek podczas urodzinowej gry w butelkę. Wcześniej przez kilka tygodni jego sylwetkę na zdjęciu klasowym zdobiło koślawe serduszko namazane flamastrem. Po tym incydencie zdrapałam je żyletką. Razem z jego twarzą. 

Bywały też takie etapy, kiedy zaskakująco bardzo lubiłam chodzić do szkoły. Były to zazwyczaj te momenty, w których kochałam się nieszczęśliwie w chłopakach z wyższych klas, a szczytem spełnienia było takie opracowanie trasy szkolnymi korytarzami, aby minąć ich po drodze na kolejną lekcję. Błogosławione niech będą czasy, w których takie rzeczy dawały energię na cały tydzień z góry.

W międzyczasie, co najmniej raz w miesiącu, zdarzały się również pomniejsze romanse z bohaterami książek, filmów, ogólnie pojętego showbiznesu i portali plotkarskich. Tak oto moim ideałem mężczyzny byli kolejno: Pierce Brosnan (łamany na Jamesa Bonda), Lucky Luke, Harry Potter, Keanu Reeves (pół na pół z Neo), Ebi Smolarek i Roger Daltrey. Ten ostatni w pełni atrakcyjny stał się dopiero po sześćdziesiątce i właśnie wtedy moje dziesięcioletnie wówczas serce zapałało do niego szczerym uczuciem.

Jazda bez trzymanki zaczęła się jakoś w gimnazjum. Bunt szedł sobie wtedy ramię w ramię z huśtawką emocjonalną, a obiekty westchnień zmieniały się jak w kalejdoskopie. Wszystkie tak samo bezsensowne, śmieszne i niewarte tych wszystkich wieczornych smutków, gorzko-słonych łez i zmarnowanego czasu. Nastoletnia ja, nacierpiała się więc za wszystkie czasy, w dodatku na marne, a co gorsza stan ten utrzymywał się jeszcze przez kolejne trzy lata liceum.

Jeśli więc to Ty, drogi zbłąkany czytelniku, masz pecha być teraz zbuntowanym gimnazjalistą lub rozchwianą emocjonalnie licealistką, nie bój nic. Wiem, że od frazesów typu tego kwiatu jest pół światu rozbolały Cię już zatoki i śledziona, a wyświechtanym jak nie ten to następny ulewa Ci się na wszystkie strony, ale i tak spróbuję Cię pocieszyć na swój sposób.
Wiesz co teraz dzieje się z mężczyznami mojego życia?
Dwóch z nich cierpi dziś na otyłość, trzech ma zakola większe niż Zatoka Gdańska, a ostatni po dziś dzień nie opanował podstawowych zasad ortografii. Jeden nie zdał matury, dwóch zostało wyborcami skrajnej prawicy, a zapewne wszyscy pozostali wieczorami w wolnych chwilach hejtują w Internecie
W tym pięknym dniu, Dniu Chłopaka, chciałabym więc życzyć wszystkim Panom, a zwłaszcza tym Panom (nie) mojego życia, wszystkiego co najlepsze. Dziękuję Wam z całego serca, że nigdy nic z tego nie wyszło, że nie byliście i już nie będziecie. Bo a nuż marnowałabym właśnie życie u boku kogoś, kto ostatnią książkę czytał w podstawówce, a synowi dałby na imię Natan.
A drogim Paniom życzę samych dobrych i s y m p a t y c z n y c h chłopców, choćby i z nałogami.

wtorek, 15 września 2015

Rozdział 44: tekst pełen nienawiści

Na tym blogu nie ma ciężkich tematów. Nie wiem czy kogoś oprócz mnie bawią zamieszczane tutaj teksty, ale w założeniu miał być to blog satyryczny. W każdym razie ja przy pisaniu nieraz bawię się naprawdę nieźle i mam wreszcie swój ironiczny kawałek Internetu. Mi się podoba. 

Ale nie zawsze może być neutralnie, przyjemnie i błogo. Dlaczego?
Bo dzisiejszy tekst będzie pełen nienawiści. 
Zacznijmy od tego, że masz prawo nie lubić. Życie to nie sklep ze słodyczami, żeby lubić w nim wszystko. Nie lubisz słodyczy? Nie szkodzi, to też jest w porządku! 
Nie lubię pomidorów. 
Wiem, że ich nie lubię, gdyż sprawdziłam to wielokrotnie na własnej skórze (a właściwie na własnym języku). Nie jest to warzywo (tudzież owoc), z którym chciałabym mieć zbyt dużo do czynienia. To, że nie lubię pomidorów nie oznacza jednak, że ich nienawidzę i przeszkadza mi ich obecność na dziale Owoce-Warzywa w supermarkecie. Ba! Pomidor pomidorowi nie równy i o ile do świeżych pomidorów zupełnie mi nie po drodze, to już pomidory suszone czy zupa pomidorowa są całkiem okej. 

Czy rozumiesz tę skomplikowaną metaforę? Pewnie prościej ją zrozumieć niż fakt, że ktoś nie lubi pomidorów, więc dla ułatwienia w miejsce pomidora wstaw bób, kaszankę, chrzan lub inny artykuł spożywczy, wobec którego masz raczej mieszane uczucia. A może po prostu zastąp pomidora człowiekiem, a nawet całą grupą ludzi? Teraz lepiej?

Nie lub, ale nie nienawidź. Dlaczego? Bo...
Nienawiść jest zarezerwowana.
 - Jak to? - zapytacie. - Dla kogo? 
A ja odpowiem... 
Dla pijanego kierowcy, który zabił Twoje dziecko. Dla przyjaciółki, która odeszła... z Twoim mężem. Dla szefa, który Cię zniszczył, bo nie poszłaś z nim do łóżka. Dla sanitariusza, który znęcał się nad Twoją babcią. Dla Boga (jeśli jeszcze w niego wierzysz), który do tego wszystkiego dopuścił. 

I dla wielu innych, którzy na to zasłużyli.
Nienawiść musi być zdrowa.
A jest zdrowa tylko jeśli wynika z realnej krzywdy, życiowej tragedii czy upokorzenia. Chodzi mi tutaj o ten rodzaj nienawiści, którą równie dobrze można by nazwać wściekłością, z tym, że konkretnie ukierunkowaną. Wściekłość jest przecież normalnym etapem żałoby, koniecznym, aby po pewnym czasie wrócić do normalności. Czasami nienawiść skierowana na zewnątrz to jedyna szansa, by emocje nie zniszczyły Cię od wewnątrz. Pamiętaj jednak, że...
Nienawiść musi się wypalić.
Bo inaczej wypali Ciebie. Aby nienawiść (czy też wściekłość) była zdrowa, musi pozostać tylko jednym z wielu etapów, który wypełni swoje zadanie i ustąpi miejsce kolejnemu. Każda inna nienawiść nie ma sensu. Zrozum to i nie lub, ale nie nienawidź. 
A co jeśli nadal nienawidzisz i co gorsza otwarcie się z tym obnosisz, głównie w Internecie? 
Nie martw się, jestem przygotowana na taką ewentualność. 
Oto trzy proste rady:
Kup sobie nożyczki.
Połóż je w widocznym miejscu w pobliżu komputera. Za każdym razem, gdy poczujesz zew nienawiści i nieludzką potrzebę zademonstrowania jej w Internecie, przetnij kabel od modemu. Być może idąc siódmy raz w tym tygodniu do sklepu po nowy kabel, zrozumiesz wreszcie, jak bardzo destrukcyjna potrafi być nienawiść i jak wysokie są tego koszty.
Kup sobie telefon.
A jeśli już jakiś masz to ustaw numer do mamy na szybkie wybieranie. Jeśli jesteś w stanie powiedzieć jej bez cenzury wszystko to, co zamierzałeś napisać w Internecie, to albo odcinanie się od Internetu okazało się skuteczne i oduczyłeś się wreszcie brzydkiego hejtowania, albo nic się nie zmieniło, a Ty jesteś naprawdę złym i zdegenerowanym człowiekiem. 
Kup sobie szklaną miseczkę.
I wypluwaj do niej nagromadzony w ciągu dnia jad. Niezależnie od stężenia, szklana miseczka powinna wytrzymać Twoją codzienną dawkę kwasu nienawiści. 

Każdemu zdarza się rzucić butem w telewizor, gdy swoje (naszym zdaniem absurdalne) mądrości wygłasza wyjątkowo nielubiany przez nas polityk. Każdemu zdarza się opluć monitor ze wściekłości i zdziwienia, gdy któryś z naszych fejsbukowych znajomych sieje ideologiczną propagandę, skrajnie odmienną od naszych poglądów. Każdemu zdarza się nieraz warknąć: Jak ja nienawidzę tych... [tu wstaw nazwę jakiejś partii politycznej, mniejszości lub większości narodowej czy seksualnej, subkultury czy innej grupy społecznej]
Każdemu raz na jakiś czas otwiera się w kieszeni nóż.
Grunt to nauczyć się go z tej kieszeni nie wyjmować.

środa, 9 września 2015

Odcinek 43: co zrobić, by mieć piękne i długie włosy?

Urodę mam raczej nienachalną, wzrost jakby nie patrzeć dość nikczemny, nogi krótkie, uda masywne, na szczęście wszystko to da się nadrobić. Na przykład nie najgorszym biustem oraz... włosami
Babcia miała warkocz, mama miała warkocz... mam i ja!
Moja babcia miała warkocz, na którym spokojnie mogła usiąść; moja mama miała włosy, w które bez problemu mogła się cała ubrać; moje włosy wprawdzie sięgają ledwie do końca pleców, ale już przyszło mi usłyszeć pytanie, czy jak idę do toalety to czy nie zdarza mi się ich umoczyć w wiadomym miejscu. Wprawdzie było ono poprzedzone moim pytaniem o powszechność sikania na siedząco wśród mężczyzn, jednak i tak nieco się zdziwiłam i po chwili namysłu wytłumaczyłam, że dla bezpieczeństwa do toalety chodzę ze związanymi włosami.

Jak już jesteśmy przy pytaniach... Zaraz po dręczącym mnie od podstawówki: to Twój naturalny kolor?, na które konsekwentnie i zgodnie z prawdą odpowiadam: tak, chociaż kiedyś były jaśniejsze*, na drugim miejscu uplasowało się: dlaczego masz takie piękne i długie włosy?! Na to pytanie raczej nie odpowiadam, gdyż ma ono wszakże całkiem sporo cech pytania retorycznego, a odpowiadanie na pytanie retoryczne nie świadczy najlepiej o człowieku. Z drugiej strony pomyślałam jednak, że skoro pytanie to nurtuje aż takie rzesze Internautów oraz moich (mniej lub bardziej) znajomych, to najwyższy czas jakoś temu zaradzić... I tak właśnie już za chwilę zostanę Waszym włosomaniaczkowym guru i zdradzę Wam ukrywany przez te wszystkie lata sekret moich pięknych i długich włosów.

*w zamierzchłych czasach dzieciństwa, gdy byłam jeszcze małą Albinoską, za którą w Gizie oferowano tysiąc wielbłądów, a w Hawanie robiono zdjęcia na ulicy, zanim postanowiłam przefarbować się na rudo, najprawdziwszą farbą, dwa razy, która i tak postanowiła się nie trzymać i stąd pozostały mi tylko te rudawe refleksy

Aby było Wam łatwiej odnaleźć się w tym włosowym poradniku, postanowiłam podzielić go na dwie części. Zacznijmy więc od tego, co przynajmniej pozornie wydaje się prostsze...

Jak mieć długie włosy?
Prawdopodobnie prosta zasada, o której zaraz przeczytasz, była Ci znana od lat, jednak sprawnie spychałaś ją w głąb swojej podświadomości, aż do całkowitego wyparcia. Musisz jednak wiedzieć, że jest to najskuteczniejszy sposób i nie da się go zastąpić żadnymi półśrodkami. Jeśli marzą Ci się długie włosy...
...to ich nie obcinaj.
Serio. Od lat obserwuję tę straszną niekonsekwencję i absurdalne postępowanie otaczających mnie ludzi. Mówią, że chcą zapuszczać włosy, po czym regularnie, co miesiąc lub dwa, drepczą do ulubionego salonu fryzjerskiego, żeby podciąć końcówki. Uwaga, zagadka!
Co słyszy fryzjer, kiedy prosisz go o podcięcie końcówek o jakieś dwa centymetry?  
- Opierdol mi włosy do ramion, złociutki, i ani centymetra mniej! 
Także tak, właśnie tak. Ludzie chodzący na regularne strzyżonko i całe życie wiecznie zdziwieni, że nie mogą zapuścić włosów choćby do połowy pleców są więc mniej więcej tak konsekwentni jak ci, którzy odchudzają się, ale tylko do momentu, w którym ktoś nie położy przed nimi tabliczki czekolady. A nie, chwila, czekajcie. Przecież to ja! 

Dobrze, myślę, że teraz spokojnie możemy przejść dalej...

Jak mieć piękne włosy? 
Chcę być z Wami szczera, więc przyznam się od razu... Nie mam zielonego pojęcia. O olejowaniu wiem tyle, że nie polega (chyba) na wylewaniu sobie całej butelki Kujawskiego na głowę, a Tangle Teezera widziałam na zdjęciu. Raz. Przed chwilą. Myślę jednak, że w przypadku dbania o włosy, kluczowym hasłem będzie praca u podstaw. A dlaczego? A dlatego, że nic tak dobrze nie wpływa na wygląd Twoich włosów jak...
...ich regularne mycie.
Wystarczy dostęp do bieżącej wody, szampon i dwie sprawne ręce. Chociaż jedną pewnie też dasz radę, aczkolwiek ja nigdy nie próbowałam. Jeśli nie wiesz, jak się do tego zabrać, kup szampon przeznaczony dla amerykańskiego klienta: prawdopodobnie znajdziesz na nim szczegółową instrukcję, jak korzystać z tego produktu. 

Tak wyglądają świeżo umyte włosy.
Gdy włosy są już czyste, możesz wypróbować drugi eksperymentalny zabieg, jakim jest...
...czesanie włosów.
Wykorzystaj grzebień lub szczotkę, możesz też poprosić o pomoc kogoś bardziej doświadczonego. Nie mnie oceniać, czy czyste i rozczesane włosy można już uznać za piękne, ale przynajmniej są... czyste i rozczesane. Jest więc to chyba krok w dobrą stronę! 

Pamiętaj jednak, że nieumiejętne rozczesywanie włosów może prowadzić do przykrych konsekwencji. Na przykład do zniszczenia jedynej szczotki. 

Tak wygląda szczotka pokonana przez włosy.
Cieszę się, że mogłam Ci pomóc. Mam nadzieję, że uda Ci się zastosować moje rady w Twoim codziennym życiu i kroczek po kroczku osiągniesz swój cel, jakim są piękne i długie włosy. Wystarczy, że poświęcisz swoim włosom sześć i pół minuty każdego dnia, a efekty przejdą Twoje najśmielsze oczekiwania. Naprawdę warto spróbować!

niedziela, 6 września 2015

Odcinek 42: wypraszam sobie, czyli dylematy gospodyni imprezy

Z przykrością zauważam, że z każdym rokiem mojego życia staję się co raz bardziej aspołeczna. Nie zrozumcie mnie źle: generalnie lubię (niektórych) ludzi i nie wyobrażam sobie świata bez nich, ale niektóre zasady życia społecznego i funkcjonowania w grupie przerastają mnie na tyle, że często mam ochotę zamknąć się w domu. Sama. Na miesiąc. Okazuje się, że największy problem mam chyba z imprezami. O ile chodzenie do klubów ostatnimi czasy w ogóle przestało mnie kręcić, a na pójście do pubu ciężko nieraz znaleźć czas, pieniądze i towarzystwo, to już tradycja domówek trzyma się całkiem nieźle, od czasów gimnazjalnych mniej więcej na tym samym poziomie i z taką samą częstotliwością. Problem jest tylko z intensywnością. Bo wiecie... Mi po prostu bardzo wcześnie chce się spać.
Na co dzień nie jest to nawet takie straszne. Kładę się wcześniej, ale i wstaję wcześniej. Skończyłam więc z siedzeniem po nocach, za to całkiem nieźle idzie mi pracowanie rano. Nie jest to także zbyt uciążliwe, gdy wybieram się na imprezę do kogoś. Usypiam na stojąco albo po prostu mam dość? Nic prostszego, po prostu zmywam się do domu. Oczywiście pod warunkiem, że w miarę szybko uda mi się nakłonić Sympatycznego do powrotu. Chociaż w sumie zawsze można wyjść i liczyć na to, że mnie dogoni. Sytuacja jednak komplikuje się, gdy to mi przyjdzie do głowy zostać gospodynią imprezy

A bo imieniny, urodziny, wolna chata albo przywieziony z zagranicy alkohol... Każda okazja dobra, żeby zobaczyć się z dawno niewidzianymi znajomym. Niestety wszyscy albo w pracy albo w wakacyjnych rozjazdach, więc na spotkanie wcześniej niż o 21 nie ma za bardzo co liczyć. Doskonale wiem też, że skoro umówimy się na 21 to większość nie przybędzie przed 22. I tak minutka do minutki, godzinka do godzinki, zaczynamy imprezowanie o godzinie, o której w normalnych warunkach kładę się spać. Przeciągnięcie mojej żywotności przez kolejne 2 czy 3 godzinki to żaden problem, jednak drugie tyle urasta do rangi wyczynu. Tak oto około 3 czy 4 nad ranem zaczynam niespokojnie się kręcić, ostentacyjnie ziewać, powoli zabierać się do sprzątania... A tu nic. Jak siedzieli, tak siedzą. A ja razem z nimi, choć oparta bezwładnie o ramię Sympatycznego, rozpaczliwie walcząca z opadającą głową

Kurczę, kocham ich, świetnie się razem bawiliśmy przez ostatnie godziny, ale mam tę straszną przypadłość, że jak już zachce mi się spać, to odcina mnie kompletnie. Robię się drażliwa, markotna i nie ma takiej siły, która by mnie w takim stanie ogarnęła i przywróciła do żywych. Aha, i naprawdę nie ma to związku z wypitym alkoholem. W każdym razie męczę się, smucę, trochę złoszczę na samą siebie, że taka ze mnie nudziara i imprezowa psuja, a w mojej głowie powstają takie oto plany... 
Udaj omdlenie.
Chyba, że Twoje zdolności aktorskie w tym zakresie wyglądają tak jak w olsztyńskim spocie o dopalaczach. Czyli nie wyglądają wcale.

Wyjdź z domu.
Lepiej z domu niż z siebie. Świeże powietrze pomoże Ci odzyskać siły, a ukradzione zawczasu klucze do mieszkania jednego z gości zapewni Ci nocleg na tę trudną noc.
Owiń się kocem.
Zostań człowiekiem-burrito i przestań reagować na bodźce zewnętrzne. Pomogą Ci zakupione wcześniej zatyczki do uszu. Istnieje szansa, że po kilku próbach goście zaniechają pomysłu obudzenia Cię, mogą jednak stwierdzić, że wyniesienie i zamknięcie Cię w piwnicy będzie niezwykle zabawne.
Zgłoś zakłócanie ciszy nocnej.
Ale to tylko w przypadku, gdy masz wolne dwie stówki na ewentualny mandat, za to nie masz za grosz rozsądku i godności.
Pamiętajcie, to nie tak, że nie lubię ludzi. Po prostu straszny ze mnie śpioch i leniwiec. Jeśli (w przeciwieństwie do mnie) macie jakieś skuteczne i sprawdzone sposoby na niewypraszanie gości i jednoczesne wysypianie się, to koniecznie dajcie znać. Kawa odpada, bo dziwnie reaguje z alkoholem, drzemka przed imprezą nie działa, energetyków nie tykam, a goście na 17 przecież nie przyjdą. Czy jest jeszcze jakaś szansa dla Najgorszej Gospodyni Imprez?