poniedziałek, 30 marca 2015

Rozdział 20: podrap po pleckach, czyli dlaczego bycie kotem jest fajne, ale nie pomoże Ci w znalezieniu pracy

Na wstępie chciałabym zaznaczyć, że zupełnie nie jestem typem kociary. Ba, w ogóle ze zwierzętami nie łączą mnie szczególnie bliskie relacje. Ostatnie moje własne zwierzątko pożegnałam jakoś w piątej klasie podstawówki (RIP Kuleczka, chomik wielkości sporej świnki morskiej, który lubił sobie spieprzyć z klatki i pomieszkać parę dni pod podłogą, a do tego wszystkiego osiwiał i tyle go było); jakiejś 1/5 zwierząt się boję, 2/5 się brzydzę, a pozostałe raczej średnio komponowałyby się w kawalerce. Zdecydowanie bardziej od zwierzaków wolę dzieci i tego się będę trzymać. 

Jednak koty to trochę inna sprawa. Lubię je na chwilę, ale im nie ufam; czasami wezmę na kolana, ale obawiam się, że one od razu wyczuwają moją niepewność; niekoniecznie chciałabym mieć swojego w domu, ale za to bardzo im zazdroszczę. Bo co by o kotach nie mówić, to życie mają przednie

Dlaczego?
Bo spanko. Dużo spanka, w dowolnym miejscu i czasie. Wszystkie pozycje dozwolone i nikt nie ma prawa twierdzić inaczej. Niezależnie czy mam ochotę położyć Ci się na kolanach, klawiaturze, telewizorze, krześle czy głowie; musisz to zaakceptować i poczekać aż mi się znudzi. 
Bo drapanko. Drapanko z głaskankiem, głaskanko z miziankiem i inne konfiguracje. Jestem kotem, więc nawet nie muszę się o nie prosić, każdy rozsądny człowiek wie co ma robić. Koniec z błaganiem "podrap po pleckach"; teraz wystarczy tylko ganiące pacnięcie łapką. 


Bo jedzonko. Podsuwane prosto pod nos o regularnych porach i w rozsądnych porcjach. W razie jakiegoś ludzkiego błędu, jako kot mam prawo do wyrażenie swojego niezadowolenia znaczącym prychnięciem, syknięciem lub (ponownie) ganiącym pacnięciem łapką. 
Bo jeszcze więcej spanka, drapanka i jedzonka. 
O tak, zdecydowanie ze wszystkich zwierząt na świecie, chciałabym być właśnie kotem. 

Kiedy już przeanalizowałam tę sprawę dogłębnie i ostatecznie podjęłam decyzję o zostaniu kotem, pomyślałam, że przy wszystkich zaletach takiego stanu rzeczy, istnieje też pewna wada tego wyboru. 

Wyobrażam sobie rozmowę o pracę. Wchodzę do absurdalnie małego pomieszczenia przypominającego pokój przesłuchań. W środku trzy krzesła, jeden stół, tablica z mazakami. Brakuje tylko lampki nachalnie skierowanej prosto w moją twarz. Siadam, zakładam nogę na nogę, na stół rzucam teczkę. W środku moje absolutnie imponujące CV. Na nogach całkiem eleganckie i całkiem niewygodne buty. Sukienka prosto odebrana z pralni, a żakiet dodaje animuszu i lat; z resztą tak samo jak czerwona szminka. Profesjonalnie do bólu nakreślam swoją ścieżkę kariery, czuję się zwycięzcą, jestem zwycięzcą, szef działu HR pogwizduje z uznaniem. Nieskromnie godzę się z myślą, że ta praca już jest moja. I nagle, jak grom z jasnego nieba, pada zupełnie niepoważne pytanie: Jakim zwierzęciem chciałaby Pani być? 
Kotem.
[tu następuje gonitwa myśli: przecież nie powiem, że kotem. koty są dzikie, ale leniwe. koty harcują w nocy, a pół dnia przesypiają. koty nie potrafią pracować w grupie. koty są strasznie słabe w obsłudze kserokopiarki. koty nie jeżdżą na integracyjny paintball, bo wcale nie lubią się socjalizować.]
Kotem.
A dlaczego kotem? 
[tu następuje gonitwa myśli nr 2: jak już mam być tym kotem to muszę wybrać sobie jakąś strategię przetrwania. rzucić się na niego z pazurami czy wejść pod stół i zacząć miauczeć?]
Miau.

PS Podobno najczęściej udzielaną na to pytanie odpowiedzią jest osioł. Drugie miejsce zajmuje świnia. A przynajmniej tak wynika z moich (nie)wieloletnich obserwacji rynku pracy. 
PPS Jak kiedyś się na Was obrażę to pamiętajcie, że wystarczy wysłać delegację, która podrapie mnie po pleckach. Zawsze pomaga, Sympatyczny może potwierdzić. 

środa, 25 marca 2015

Rozdział 19, w którym ujawniam swoją sowią naturę i zdradzam jak przeżyć poranek

Pomysł na tę notkę rozkwitł w mojej głowie już bardzo dawno temu. Wychodziłam jednak z założenia, iż taka notka powinna zostać stworzona rano. Ale litości, kto rano nadaje się do takich rzeczy jak pisanie notek na blogu... Na pewno nie leniwa klucha, która w wolnych chwilach bywa także sówką

- Czemu sówką? - zapytacie. 

Powodów ku temu jest wiele, a przynajmniej dwa. Najprostsze wytłumaczenie jest takie, że skoro ludzie, zależnie od prowadzonego, tudzież preferowanego, stylu życia,  dzielą się na ranne ptaszki oraz sowy to mi zdecydowanie bliżej do tych drugich. Nocny tryb życia jest spoko; robienie czegokolwiek w nocy jest fajne. Zdecydowanie najlepiej i najszybciej pracuje mi się późnym wieczorem oraz w nocy - może to kwestia nieznośnej tendencji do odkładania wszystkiego na ostatnią chwilę, a może po prostu sześć godzin snu od 24 do 6 rano to nie takie samo sześć godzin jak od 6 rano do 12 (ze wskazaniem na tę drugą opcję). Tak czy siak, w nocy nikt nie przeszkadza, nikt się nie kręci, nikt nie dzwoni i mało kto udziela się na portalach społecznościowych. Cisza, spokój, trochę muzyki, za to zdecydowanie mniej wszelkiego rodzaju rozpraszaczy. A przecież dobrze wiecie, że rozproszyć można się wszystkim. 
Inny powód jest taki, że przez ostatnie 7 lat mojego życia, a przynajmniej do momentu, w którym nie pokochałam szkieł kontaktowych, jakoś tak wychodziło, że zawsze wybierałam bardzo sówkowe oprawki. O, na przykład takie: 

Może jednak moją aparycję zostawmy w spokoju. Fakt jest taki, że poranki są dla mnie wyjątkowo ciężkie, więc i napisanie notki rano graniczyło z cudem. Ale gdy dzisiaj, jakiś piąty czy szósty dzień z rzędu, obudziło mnie słońce, a nie budzik, postanowiłam, że to jest ten dzień. I proszę bardzo, oto piszę. (tak, wiem. już prawie południe, ale to wciąż jakby rano, tak długo jak siedzę w piżamie)


Uroczyście przedstawiam Państwu szczęśliwą siódemkę,
 bez której (już) nie wyobrażam sobie udanego poranka: 

Puchate białe kapcie
Niestety wyprane z lenistwa w pralce i aktualnie mają formę pogniecionych i wydrążonych bakłażanów. Ale przynajmniej wciąż są białe, puchate i bardzo przyjemnie wkłada się w nie stópki, zwłaszcza jeśli są to wiecznie marznące stópki. 

Jeszcze bardziej puchaty biały szlafrok 
Tu podziękowania należą się Sympatycznemu z Nałogami, który nie wiedzieć czemu jeszcze słucha co do niego mówię i do tego czyta pomiędzy wierszami - wyjątkowa umiejętność jak na inżyniera! Tak więc za przykładem mojej ulubionej blogowej bohaterki (o, z tego bloga) ja również zamieniam się o poranku w cieplutką puchatą kulkę, tudzież bezę. 

Kubek-sówka z ciepłą słodką kawą
O, no tak, znowu sówka. Naprawdę nie spodziewałam się, że mam aż tak spójną osobowość. I owszem, słodzę i mleczę kawę bez opamiętania, wybaczcie mi wszyscy z teamu #małaczarnagorzka

To zdjęcie pochodzi ze złych i mrocznych czasów sesji zimowej.
Sówka była wyraźnie zażenowana nadmiarem nauki. 
A do kawy - Internety
Wstyd się przyznać, ale często odpalam Internet jeszcze zanim na dobre uda mi się otworzyć oczy. Czy przez noc na pewno nie umknęły mi żadne wydarzenia o wadze państwowej czy wręcz o globalnym znaczeniu? Na pewno odpowiedź znajdę dokonując porannego przeglądu najnowszych wiadomości na fejsie. 

Radio
Trójka wymiennie z Rock Radiem, bo mam bardzo kapryśny radioodbiornik i wiele zależy od tego, co ma ochotę dzisiaj złapać. Bardzo lubię spędzać poranki z panem Mannem, bo on też nie za bardzo za nimi przepada, a jednak z miłości do radia daje radę. Już kiedyś to mówiłam, ale powtórzę: chciałabym kiedyś kochać coś tak mocno jak pan Mann radio. Ale chwileczkę... Chyba już mam! 

Sympatyczny z Nałogami
Znowu się powtórzę, ale miłość jest wtedy, kiedy w wolny dzień wstajesz dla drugiej osoby przed szóstą i nawet nie tak bardzo Ci to przeszkadza. We wstawaniu rano pomaga też drobna transformacja w hubę, czy też inną narośl na tejże osobie. Podobno z braku ukochanej osoby może być też kot albo inne przyjazne zwierzątko, ale ja do zwierząt podchodzę (delikatnie mówiąc) z dystansem i żadnego nie posiadam, więc sami musicie sprawdzić. 

Słońce
Dobra wiadomość jest taka, że słońce jest całkiem za darmo i zapewnia stuprocentową skuteczność polepszenia Twojego poranka. Niestety jest też zła wiadomość - dopóki klimat do reszty nam się nie ociepli to wciąż jesteśmy skazani na pewne limity słońca i ciepła. Więc tak długo jak jest i budzi mnie czule zamierzam bardzo się z tego cieszyć.

Chyba czas skończyć tę wyliczankę, bo powoli zbliża się południe i nie wiem jak Wy, ale mi wypadałoby wreszcie wyskoczyć ze szlafroka i wyjść z domu. Zwłaszcza, że podobno pogoda ma nas dzisiaj trochę porozpieszczać.  

sobota, 21 marca 2015

Odcinek 18, a w nim sztuka kontrolowania własnej trzeźwości w sześciu aktach

Każdy zdrowy na umyśle człowiek zgodzi się, że prowadzenie samochodu pod wpływem alkoholu jest tak idiotyczne, że aż ciężko uwierzyć jak często trzeba ludziom o tym przypominać. Jednak o ile wsiadanie za kierownicę bezpośrednio po spożyciu jest raczej powszechnie potępiane, to już z wczorajszym kierowcami mamy pewien problem. Niby każdy organizm jest inny i w zależności od wielu czynników alkohol schodzi z nas szybciej lub wolniej, jednak wiele osób zdaje się nie pamiętać, że między "wydaje mi się, że już mogę jechać" a "mogę już jechać" różnica może wynosić kilka setnych promila. 

Niektórzy jednak pamiętają. Mój idealny mężczyzna, ostoja rozsądku i odpowiedzialności, Sympatyczny z Nałogami, pamiętał dziś o tym doskonale i mimo naprawdę dobrego samopoczucia długo wahał się czy może już wsiadać za kółko. Zgodnie z myślą, iż lepiej zapobiegać niż tracić prawo jazdy albo życie, postanowił chuchnąć, gdzie trzeba, aby przekonać się o swojej trzeźwości. I tu właśnie zaczęła się cała przygoda.

Mieszkamy w stolicy 40-milionowego kraju, dookoła pełno całodobowych sklepów, lokali usługowych i instytucji użyteczności publicznej. Mieszkamy również w kraju, w którym wyrywkowe kontrole trzeźwości na drogach są na porządku dziennym, właśnie po to, by z plagą pijanych kierowców walczyć. Wydawać więc by się mogło, że sprawa jest banalnie prosta. 

Akt pierwszy: komisariat policji
O, świetny plan. Podobno wpadanie na komendę w celu poddania się kontroli z własnej woli stało się tak popularne, że czasami trzeba odstać swoje w kolejce. W Nowy Rok na komisariaty w Warszawie zgłosiło się ponad 500 osób; w sumie chwali się. Władze też sobie chwalą i się chwalą tą jakże kompleksową obsługą petentów. Już prawie daliśmy się namówić na wycieczkę na najbliższą komendę, kiedy okazało się, że... taka właściwie nie istnieje. Rejon Żoliborza i Bielan obsługują dwie. O innych Internet milczy. Godzinna podróż komunikacją miejską w obie strony nie wchodziła w grę, z resztą tak samo jak spacer i (z wiadomych przyczyn) podjechanie na miejsce autem. 

Akt drugi: trzy sklepy monopolowe
Czas trochę obniżyć poprzeczkę - jednorazowy alkotest to wciąż lepiej niż alkomat online. Niestety w żadnym z trzech nie słyszano o takim wynalazku. Właściwie nie rozumiem dlaczego w żadnym z nich nie ma też na stanie jednego alkomatu awaryjnego, za którego użycie pobierana byłaby symboliczna opłata. Przecież to aż samo się prosi! 

Akt trzeci: dwie apteki
Potrzebny Ci test ciążowy, test na poziom cukru we krwi czy może test na obecność narkotyków w moczu? Nie ma sprawy! Do wyboru do koloru. Niestety na alkotest nie ma co liczyć. Przecież ''ja tu prowadzę aptekę, a nie sklep z bublami".

Akt czwarty: dwa kioski
Jak wyżej.

Akt piąty: komenda straży miejskiej
Zdania co do obowiązku posiadania przez strażników alkomatu są podzielone, więc trzeba pofatygować się osobiście; akurat tak się składa, że komenda straży miejskiej znajduje się w przyzwoitej odległości. Niestety nie ma możliwości zwiedzenia jej wnętrza; obsługa interesantów odbywa się przez domofon. Funkcjonariusze są nawet nie zdziwieni, a wręcz oburzeni, że ktoś w sobotę zawraca im głowę takimi bzdetami.

Akt szósty: stacja benzynowa 
Nareszcie zwycięstwo! Że też od razu na to nie wpadliśmy, chociaż z drugiej strony jest zawsze  coś zabawnego w pieszej wycieczce na stację benzynową. Alkotest kosztuje 8 złotych, a instrukcję ma tak zawiłą, iż prawdopodobnie jeśli jesteś w stanie się z nią zapoznać to już oznacza, że nie możesz mieć więcej niż pół promila w wydychanym powietrzu. Weryfikacja koloru to też nie przelewki; całe szczęście, że Sympatyczny ''wydmuchał" ewidentnie żółte kryształki.




Jak widać sztuka kontrolowania własnej trzeźwości to nie przelewki. Pół biedy jeśli masz na tyle cierpliwości, żeby doprowadzić tę sztukę do ostatniego aktu i z czystym sumieniem wsiąść do samochodu. Nie ma lekko.
Ukłon. Oklaski. Kurtyna. 

czwartek, 19 marca 2015

Odcinek 17: dzięki b(l)ogu za blogosferę, czyli Share Week 2015

Zaryzykuję stwierdzenie, że polska blogosfera przeżywa aktualnie swój złoty wiek. Wiem, że istnieje od lat i zgaduję, że będzie istnieć jeszcze długo, ale prawdopodobnie nigdy nie będzie już tak wpływowa i interesująca jak jest teraz (bo prędzej czy później umiejętność czytania u homo sapiens całkiem zaniknie i ostatni bastion czytelnictwa - blogosfera także upadnie). Być może wydaje mi się tak dlatego, że sama powróciłam do pisania po latach i robię to może odrobinę bardziej udolnie niż dekadę temu. Może to dlatego, że bycie blogerem stało się po prostu modnym sposobem na życie, a nawet na zarabianie. A może dlatego, że nigdy wcześniej tak wielu blogerów nie zajmowało się niemalże każdą dziedziną naszego życia i nie miało na nie tak realnego wpływu? 

Tak czy siak, warto czytać blogi. Nie tylko po to, żeby zrobić przyjemność koleżance, która chciałaby zostać drugą Jessicą Mercedes; nie tylko po to, żeby Twojemu koledze, któremu wydaje się, że będzie drugim Kominkiem, nie było przykro. Warto poczytać dla samego siebie. Bo na pewno każdy coś dla siebie znajdzie. A jeśli jesteś leniuszkiem i nie chce Ci się samemu poszukać, to już za chwilę trochę ułatwię Ci życie.

Słyszeliście kiedyś o inicjatywie Share Week? Albo o jestKultura.pl? Jeśli nie to właśnie macie okazję usłyszeć, gdyż postanowiłam włączyć się do tej zabawy. Sprawa jest prosta - wybieram trzech innych blogerów, którzy z jakichś powodów są obecni w moim życiu, a następnie krótko opisuję, kto zaś i czym sobie na to zasłużył. Oprócz polecenia na swoim blogu, dodaję ich także do specjalnego formularza, który znajdziecie tu, jeśli też będziecie mieli ochotę dołączyć się do tej akcji. To pozwoli organizatorowi stworzyć podsumowanie, które ujawni nagą prawdę o tym, kto naprawdę liczy się w polskim Internecie. To co, do dzieła? 


Biedny Konrad, któremu blogerki zniszczyły życie, sam postanowił zostać blogerem.U Konrada jest zawsze zabawnie, często złośliwie, bardzo inteligentnie i przekornie. Siłą napędową bloga jest jego życie z włosomaniaczką, ukochaną K. i to właśnie ona, a raczej to jak autor o niej pisze skradło już na wstępie serca wielu czytelniczek. Czasami myślę, co by było, gdyby okazało się, że Konrad i K. są tylko wytworem czyjejś wyobraźni... Ale wtedy wiele tych skradzionych serc popękałoby z rozpaczy, więc mam nadzieję, że jednak tacy faceci i takie związki istnieją naprawdę.

Aifowy- Anita Suchocka
Magia sama w sobie; kobieta-elf skąpana w górskiej mgle. Zdjęcia jej autorstwa wywołują u mnie całą gamę emocji - od wzruszenia, przez lekką zazdrość, aż do szerokiego uśmiechu. Jeśli kiedyś zdarzy mi się wychodzić za mąż to marzyłabym o sesji ślubnej jej autorstwa. Nie ma co gadać - to trzeba chłonąć!

Segritta
Poniekąd mój prywatny role-model. Pod ogromną częścią jej tekstów mogłabym podpisać się wszystkimi kończynami. Świetna kobieta, wszechstronna blogerka; pisze na mnóstwo różnych tematów i inspiruje na wiele sposobów. Myślę, że można jej zaufać, a gdy odkryłam, że nasze drogi zupełnie przypadkiem przecinają się w różnych warszawskich i podwarszawskich miejscach, polubiłam ją jeszcze bardziej!

Oto właśnie moje typy! Polecam i zachęcam do odwiedzenia tych trzech zupełnie różnych zakątków Internetu; może znajdziecie tam coś dla siebie. A może i Was ktoś zainspiruje do stworzenia własnego blogowego kąta? Nie martwcie się, to nic nie kosztuje. 

piątek, 13 marca 2015

Rozdział 16: przesilenie życiowe i cztery kroki jak je zwalczyć

Jakiś czas temu z okazji walentynkowo-tłustoczwartkowej kumulacji pisałam co nieco o pretekstach. A dzisiaj z okazji szalejącego po Polsce, niczym dudabusy i bronkobusy, przesilenia wiosennego, przypomniałam sobie o równie wdzięcznym pojęciu jakim są wymówki
Wymówki są dokładnie odwrotnością pretekstów*. Pretekstów potrzebujemy, aby na coś sobie pozwolić, na coś się odważyć, uzasadnić swoją niekonsekwencję, szaleństwo, dziwactwo. Wymówką najlepiej od czegoś się wymigać, uzasadnić swoje lenistwo, nieróbstwo, nieprzysiadalstwo czy smutek. A co jest uniwersalną wymówką na wszystko? No jasne, że pogoda

Ciągle chodzisz niewyspana? To na pewno przez to niskie ciśnienie, przecież nie dlatego, że wszystko robisz na ostatnią chwilę i zarywasz noce, a każdy wolny weekend zamiast w łóżku spędzasz w klubach i nocnych autobusach. 
Twoja cera wygląda jak gówno? Pewnie dlatego, że z braku słońca cierpisz na niedobór witaminy D i nie ma z tym nic wspólnego fakt, że regularnie opychasz się fast foodami, czekoladą i nie zmywasz makijażu na noc, bo nigdy nie wiadomo obok kogo się obudzisz. 
Twoje włosy wyglądają jak gówno? Cholerny deszcz, śnieg, mgła, wilgotne powietrze! A może spróbuj zacząć je czesać? Albo chociaż regularnie myć? Nie, no skąd! 
Przygnębienie nie pozwala Ci normalnie funkcjonować? Przesilenie wiosenne! Albo letnie. Albo zimowe. Albo jesienne. Może po prostu przesilenie życiowe?!


O tak, przesilenie życiowe to zdecydowanie coś, co dotyka jakieś 3/4 naszej populacji. Ale nawet jeśli Ty też regularnie zamieniasz się w Burrito of Sadness, wstawanie z łóżka i wychodzenie do ludzi sprawia Ci fizyczny ból i co raz częściej obawiasz się, że Twoje życie jako wazon byłoby sto razy szczęśliwsze... Nie lękaj się! Być może jest jeszcze dla Ciebie nadzieja. 
Oto cztery całkowicie randomowe kroki, które należy podjąć, by skutecznie umilić sobie ten trudny czas! 

Kup nowe buty
Podobno pieniądze szczęścia nie dają, ale za to zakupy... Taka tam głęboka myśl, wyświechtana niczym ten egzemplarz ,,Pięćdziesięciu twarzy Greya", z którym spędziłaś samotne Walentynki, a następnie Dzień Kobiet. Dementuję - zakupy nie dają szczęścia, zwłaszcza jeśli wpadniesz na idiotyczny pomysł wybrania się do któregoś z popularnych centrów handlowych w weekend, w sezonie wyprzedaży, w okresie przedświątecznym, kiedykolwiek. Jeśli już jednak musisz to zrobić to: 
a) wybierz konkretny sklep, do którego zamierzasz się udać 
b) zapoznaj się z ofertą sklepu, która prawdopodobnie wisi sobie gdzieś w Sieci
c) zabierz ze sobą kogoś, kto nie znosi zakupów tak samo jak Ty
d) wpadnijcie razem do wybranego sklepu, upolujcie upatrzone wcześniej modele i jak najszybciej udajcie się do kasy, zanim stwierdzicie, że to całkiem nierozsądne 
Brawo! Udało się! Masz nowe buty. Nie masz za to pieniędzy i wyglądasz jak gimnazjalistka, z resztą tak samo jak Twój towarzysz. 

(Jeszcze) nie płacą mi za lokowanie produktu, ale jak ktoś z Was
ma jakieś wtyki w Tej Firmie to powiedzcie im, że mogą zacząć.
Idź na spacer
Od dziecka mam tak, że jak kupuję nowe buty to od razu chciałabym w nich wracać do domu. Niestety Sympatyczny z Nałogami mi na to nie pozwolił, za to zanęcił wizją późniejszego spacerku i tak też się stało. Potem trochę żałował i teraz boi się, że w nowych butach będę teraz chciała non stop gdzieś wychodzić, co w sumie nie jest tak bardzo wykluczone, jeśli pogoda się ustabilizuje. Tak czy siak, Żoliborz jest magiczny, zapraszam na spacer. A jeśli masz pod ręką inną malowniczą okolicę - również polecam spacer. Spacer po Żoliborzu ma taką zaletę, że zakochujesz się w poszczególnych domach i uliczkach i już wiesz, gdzie chcesz mieszkać do końca życia. Spacer po Żoliborzu ma taką wadę, że uświadamiasz sobie, że to bardzo platoniczna miłość, bo nigdy nie będzie Cię stać na przedwojenną willę. 

Ciesz się każdą minutą słońca
Dosłownie każdą minutą. Łap promyczki, ładuj baterie, bo od jutra znowu deszcze i wichury, a jak nie deszcze i wichury to i tak spędzasz większość dnia w podziemiach wielce nowoczesnego budynku swojego wydziału, wymiennie z jakimś biurem. 

Zrywaj tapety
Jak już odmienisz swoje ciało i swoją duszę, za sprawą nowych butów, spaceru i energii słonecznej, wtedy warto zastanowić się, czemu jeszcze potrzebne jest odświeżenie. Jeśli tak się składa, że ściany Twojego mieszkania pokryte są starymi tapetami, być może najwyższy czas to zmienić! Wprawdzie ja jeszcze nigdy nie próbowałam odmieniać swojego życia poprzez zrywanie tapet, ale Sympatyczny z Nałogami twierdzi, że na pewno by mi się spodobało, gdyż jest to jedna z tych rzeczy, które są tak monotonne i idiotyczne, że aż sprawiają satysfakcję. Być może warto to sprawdzić. 

Spróbujcie i dajcie znać jak poszło! Za szkody materialne i straty moralne powstałe na skutek przeczytania tego tekstu i zastosowania się do porad w nim zawartych autorka nie odpowiada. 

*nie mam pojęcia co na ten temat sądzi Rada Języka Polskiego, ale jeśli jest na sali ktoś, kto się z taką moją klasyfikacją nie zgadza to proszę podnieść łapkę w górę i to zgłosić

wtorek, 3 marca 2015

Rozdział 15: cztery pory roku w godzinę, a ja prosiłam tylko o wiosnę

Nie wiem jak to wyglądało w innych miastach, ale w Warszawie dzisiejszy dzień mogę spokojnie okrzyknąć mianem Dnia Anomalii Pogodowych. Trochę to zabawne, trochę irytujące, a trochę przywiodło mi na myśl pewne wakacje spędzone w Londynie, kiedy to też przeciągu 24 godzin można było zaznać wszystkiego po trochu - od mglistego poranka z temperaturą poniżej 10 stopni Celsjusza, przez 30-stopniowy upał, aż do gradobicia i oberwania chmury. Jak żyć? Jak się ubierać? Dzisiaj w Warszawie też mieliśmy pogodę (nie)stabilną niczym poglądy większości polskich polityków. Cztery pory roku w przeciągu godziny to naprawdę niezły wynik; warto dodać, że na jednej turze się nie skończyło, ktoś zdecydowanie zapętlił tę atmosferyczną playlistę

Pani z różowym parasolem trafiła akurat na późnolistopadową śnieżycę na początku marca.
Nadziwić się nie mogłam tym dzisiejszym anomaliom pogodowym, zwłaszcza, że wszystko działo się tak szybko. Za każdym razem, gdy wyglądałam przez szybę, za oknem widziałam inną porę roku. Zezłościłam się trochę na widok powracającej nagle, pod postacią zamieci śnieżnej, zimy; potem uradowałam się na widok słońca i natychmiast zapragnęłam wyciągnąć Sympatycznego z Nałogami na spacer; nie było mi jednak dane nacieszyć się tą wizją zbyt długo, gdyż momentalnie zostałam obdarta ze złudzeń przez nadchodzące czarne chmury, ulewę z dodatkiem gradu

Tak niestabilne warunki atmosferyczne sprawiają, że i ja czuję się jeszcze bardziej niestabilna niż zwykle. Jednak nie obwiniam się; obwiniam pogodę. To straszne skurwysyństwo obiecywać coś, zanęcać, a potem ukradkiem się wycofywać i robić dokładnie na odwrót. Według mnie cztery pory roku to stanowczo za dużo, nawet jak na 365 dni; a co mam powiedzieć na temat takiej kumulacji jaka przytrafiła mi się dzisiaj? Obiecuję sobie, że jeszcze kiedyś znajdę miejsce na Ziemi, w którym będzie panować wieczna wiosna (albo wymienna z wczesnym, delikatnym latem). Czego więcej trzeba do szczęścia niż dni trwające co najmniej 12 godzin, temperatura nie spadająca poniżej 15 stopni i opady nie częściej niż raz w tygodniu, najlepiej tylko w nocy po bardzo ciepłym dniu? Sami pomyślcie.

 Ładnie proszę o wiosnę. Tylko wiosnę. 

A piosenka jest dokładnie na przekór temu co właśnie napisałam. Ale właściwie nie do końca, bo chyba lepiej ch**owo, ale stabilnie, niż takie nie wiadomo co jak dziś.