sobota, 21 marca 2015

Odcinek 18, a w nim sztuka kontrolowania własnej trzeźwości w sześciu aktach

Każdy zdrowy na umyśle człowiek zgodzi się, że prowadzenie samochodu pod wpływem alkoholu jest tak idiotyczne, że aż ciężko uwierzyć jak często trzeba ludziom o tym przypominać. Jednak o ile wsiadanie za kierownicę bezpośrednio po spożyciu jest raczej powszechnie potępiane, to już z wczorajszym kierowcami mamy pewien problem. Niby każdy organizm jest inny i w zależności od wielu czynników alkohol schodzi z nas szybciej lub wolniej, jednak wiele osób zdaje się nie pamiętać, że między "wydaje mi się, że już mogę jechać" a "mogę już jechać" różnica może wynosić kilka setnych promila. 

Niektórzy jednak pamiętają. Mój idealny mężczyzna, ostoja rozsądku i odpowiedzialności, Sympatyczny z Nałogami, pamiętał dziś o tym doskonale i mimo naprawdę dobrego samopoczucia długo wahał się czy może już wsiadać za kółko. Zgodnie z myślą, iż lepiej zapobiegać niż tracić prawo jazdy albo życie, postanowił chuchnąć, gdzie trzeba, aby przekonać się o swojej trzeźwości. I tu właśnie zaczęła się cała przygoda.

Mieszkamy w stolicy 40-milionowego kraju, dookoła pełno całodobowych sklepów, lokali usługowych i instytucji użyteczności publicznej. Mieszkamy również w kraju, w którym wyrywkowe kontrole trzeźwości na drogach są na porządku dziennym, właśnie po to, by z plagą pijanych kierowców walczyć. Wydawać więc by się mogło, że sprawa jest banalnie prosta. 

Akt pierwszy: komisariat policji
O, świetny plan. Podobno wpadanie na komendę w celu poddania się kontroli z własnej woli stało się tak popularne, że czasami trzeba odstać swoje w kolejce. W Nowy Rok na komisariaty w Warszawie zgłosiło się ponad 500 osób; w sumie chwali się. Władze też sobie chwalą i się chwalą tą jakże kompleksową obsługą petentów. Już prawie daliśmy się namówić na wycieczkę na najbliższą komendę, kiedy okazało się, że... taka właściwie nie istnieje. Rejon Żoliborza i Bielan obsługują dwie. O innych Internet milczy. Godzinna podróż komunikacją miejską w obie strony nie wchodziła w grę, z resztą tak samo jak spacer i (z wiadomych przyczyn) podjechanie na miejsce autem. 

Akt drugi: trzy sklepy monopolowe
Czas trochę obniżyć poprzeczkę - jednorazowy alkotest to wciąż lepiej niż alkomat online. Niestety w żadnym z trzech nie słyszano o takim wynalazku. Właściwie nie rozumiem dlaczego w żadnym z nich nie ma też na stanie jednego alkomatu awaryjnego, za którego użycie pobierana byłaby symboliczna opłata. Przecież to aż samo się prosi! 

Akt trzeci: dwie apteki
Potrzebny Ci test ciążowy, test na poziom cukru we krwi czy może test na obecność narkotyków w moczu? Nie ma sprawy! Do wyboru do koloru. Niestety na alkotest nie ma co liczyć. Przecież ''ja tu prowadzę aptekę, a nie sklep z bublami".

Akt czwarty: dwa kioski
Jak wyżej.

Akt piąty: komenda straży miejskiej
Zdania co do obowiązku posiadania przez strażników alkomatu są podzielone, więc trzeba pofatygować się osobiście; akurat tak się składa, że komenda straży miejskiej znajduje się w przyzwoitej odległości. Niestety nie ma możliwości zwiedzenia jej wnętrza; obsługa interesantów odbywa się przez domofon. Funkcjonariusze są nawet nie zdziwieni, a wręcz oburzeni, że ktoś w sobotę zawraca im głowę takimi bzdetami.

Akt szósty: stacja benzynowa 
Nareszcie zwycięstwo! Że też od razu na to nie wpadliśmy, chociaż z drugiej strony jest zawsze  coś zabawnego w pieszej wycieczce na stację benzynową. Alkotest kosztuje 8 złotych, a instrukcję ma tak zawiłą, iż prawdopodobnie jeśli jesteś w stanie się z nią zapoznać to już oznacza, że nie możesz mieć więcej niż pół promila w wydychanym powietrzu. Weryfikacja koloru to też nie przelewki; całe szczęście, że Sympatyczny ''wydmuchał" ewidentnie żółte kryształki.




Jak widać sztuka kontrolowania własnej trzeźwości to nie przelewki. Pół biedy jeśli masz na tyle cierpliwości, żeby doprowadzić tę sztukę do ostatniego aktu i z czystym sumieniem wsiąść do samochodu. Nie ma lekko.
Ukłon. Oklaski. Kurtyna. 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz